StatCounter

środa, 3 września 2014

powolność powrotów.


Jestem z powrotem.
Od kilku dni jestem w mieście stolicznego zgiełku, pośpiechu, ludzi, zarabiania pieniędzy; otulam się szczelnie kokonem z parującej herbaty, roślin, które hodujemy na parapecie w kuchni, wspomnieniami gór i dzikich malin. Jest we mnie ciągle spokój i póki co jeszcze potrafię działać powoli, zastanawiam się, jak długo to potrwa, to moje małe zen – kiedy znów wpadnę w chorobliwy pośpiech i uwierzę, że tak trzeba, bo inaczej nie można.
(póki co siedzę na balkonie i spijam ostatnie krople słońca, piję czerwoną herbatę i wszystko we mnie jeszcze oddycha zielenią.)
Zmiany zawodowe nadchodzą, po raz kolejny okazało się, że to, co je blokowało to lęk i sztywne schematy w głowie – wiara, że coś jest dla mnie najlepsze, czegoś się nie da, że w inny sposób nie można.
Tymczasem wystarczyło otworzyć głowę na nowe pomysły, p r z e s t a ć  s i ę  b a ć (p r z e s t a ć  s i ę  b a ć!) i narzucać sobie własne ograniczenia.

(Później: tak bardzo jestem powolna, że pomyliły mi się dni tygodnia – myślałam, że dziś jest wtorek (z o s t a ł a m we wtorku, zamiast być już w środzie) i mam do pracy na późniejszą godzinę, tymczasem okazało się, że przecież jest już środa i za godzinę powinnam być w pracy…. Ah, zen ;) )

niedziela, 27 lipca 2014

z plecakiem.

Pakowanie.
Ubrania, latarka, scyzoryk, aparat fotograficzny, karimata, śpiwór, mapa Europy, przewodnik samochodowy po Rumunii, zapiski o Budapeszcie, szarawary, kolczyki pawie pióra, koraliki, turkusowa bransoleta, zeszyt na notatki, masło orzechowe, książki, buty do tańca, sandały.
Plecak robi się coraz cięższy. Pospieszne pranie - dopiero przecież wróciłam z tygodniowego rejsu po mazurskich jeziorach, dwa dni na przepakowanie się, wyspanie we własnym łóżku, trudne rozmowy z Konkubentem - i kolejny miesiąc w drodze.




sobota, 26 lipca 2014

Autostopem przez galaktykę.

Wiele lat temu temu autostop był jednym z moich podstawowych wakacyjnych ( i nie tylko) sposobów przemieszczania się. Pył, kurz, drogi – miejskie, wiejskie, pola, miasta. W Polsce i za granicą.

Mnóstwo poznanych ludzi, mnóstwo przygód. Sytuacje, które potencjalnie mogły stać się niebezpieczne, a także sytuacje, kiedy nowopoznani ludzie okazywali się mieć serce na dłoni.

Chociażby: człowiek, który zatrzymał się dla nas w środku nocy, kiedy to nagle musiałam wracać z Włoch do Polski. Który po dwóch godzinach jazdy zaprosił nas do siebie do domu, byśmy nie mokli w nocnym deszczu. Pomimo moich początkowych myśli (morderca, który chce nas zwabić do siebie do domu, mówi, że jest psychoterapeutą, bo chce zdobyć nasze zaufanie, taki podróżny Hannibal Lecter, który jeszcze nam mówi, że mieszka na zamku..)
Zaryzykowaliśmy. Faktycznie był psychoterapeutą, faktycznie mieszkał w zamku (dokładnie – w pięknym mieszkaniu znajdującym się na podzamczu). Przygotował nam posłanie w różowym pokoiku dziecięcym swojej córki. Rano zjedliśmy pyszne śniadanie i odwiózł nas na wylotówkę.

Czy też podróż przez bułgarskie góry – gdzie zatrzymywał się każdy przejeżdżający człowiek, żeby podrzucić nas chociaż kawałek, a kiedy nie było wystarczająco dużo miejsca – przywiązywał nasze plecaki do przyczepy.

Mogłabym mnożyć kolejne i kolejne przykłady.

A już za dwa dni znów plecak na plecy i autostop w doborowym towarzystwie. Najpierw Węgry, a później Rumunia.
Mniam.

czwartek, 10 lipca 2014

Czytnik




Jakiś czas temu zdecydowałam się na zakup czytnika (Kindle, ah, Kindle).

Wcześniej zupełnie mnie nie interesowały możliwości czytania książek na czytniku (wiadomo, nic nie zastąpi biblioteczki, z której każdego dnia łypią na człowieka ulubione książki, nic nie zastąpi zapachu otwieranej książki – inaczej pachną te stare, niekiedy pożółkłe strony, a inaczej te nowe, prosto z księgarni, jest tyle zapachów książek, o których można by pisać, może ktoś się o to pokusił i istnieje już poważna rozprawa w temacie..?).

To, co może zmotywować do zakupu czytnika to:
- przeprowadzka, a wraz z nią – pakowanie książek, przenoszenie książek (na własnym grzbiecie), rozpakowywanie książek, układanie książek. Gdy jest ich niewiele – to jeszcze nie jest problem. Ale gdy ma się ich sporo … (dodam jeszcze zakup regału w nowym mieszkaniu, żeby te książki się pomieściły…)
- podróżowanie, a w czasie podróży – chęć wzięcia ze sobą dwóch lub trzech książek, obciążenie plecaka, który trzeba nosić na własnym grzbiecie, czasem plecak jest zbyt mały lub zbyt wypełniony, żeby dokładać więcej niż jedną książkę… (wtedy następuje etap targowania się – czy wziąć jeszcze jedną książkę (w małym formacie!),a wyjąć trochę ubrań, a może ten coś innego odłożyć…)

I tak oto zakupiłam czytnik. Po początkowej nieufności, krytycznym unoszeniu brwi, popatrywaniu z daleka – okazało się, że czytnik jest całkiem przydatny.

Po pierwsze odpoczywa kręgosłup (ci, którzy mają problemy z kręgosłupem wiedzą, jakie to ma znaczenie). Po drugie, w podróż można zabrać kilka książek. I tak oto w moim plecaku jadą ze mną między innymi ( te pójdą na pierwszy ogień): „Monologi waginy” , „Czytając Lolitę w Teheranie”, „Walden, czyli życie w lesie” , „Milczenie owiec” , „Gdyby cała Afryka” , „Rewolucja źdźbła słomy” , „Stary Expres Patagoński” , „Dwa szkice o moralności ponowoczesnej” , „Płynny lęk” , „Wszystkie boże dzieci tańczą” , „Jadąc do Babadag” i wiele wiele innych.

Oczywiście czytnik nie zastąpi zanurzania nosa w zapachu kartek. Ale dzięki małemu czytnikowi mogę mieć przy sobie całkiem sporą biblioteczkę. Co ma znaczenie przy długich podróżach :)

czwartek, 12 czerwca 2014

Alle you need.







Minimalizm.
Ostatnimi czasy coraz bliżej.

Choć wewnętrzne duchy jeszcze kilka miesięcy temu  chciały coraz więcej i coraz więcej, coraz szybciej i coraz szybciej. Wypakować cały dzień nowymi atrakcjami, wyjazdami, ludźmi, jogą, spotkaniami i rozmowami. Dopóki przestymulowany układ nerwowy nie zaczął drgać niebezpiecznie, każdy dodatkowy szum traktować, jako zagrożenie, kolejne rozmowy i słowa zaczęły umykać z pamięci. Zupełnie, jakby czytać książkę od tyłu, zupełnie, jakby gubić się w plątaninie nieistniejących słów i rozmazanego atramentu.



Teraz świat biegnie trochę wolniej, przeciągam się w słońcu, rzadziej chodzę do pracy, wieczorami robię owocowe koktajle. Zmierzch zastaję na balkonie.




poniedziałek, 2 czerwca 2014

ekschibicjonistycznie.


Spotykanie ludzi, którzy kiedyś wiedzieli o nas (prawie)wszystko, a obecnie nie wiedzą nic, to dość dziwne doświadczenie. Zwłaszcza, że nie za bardzo możemy się do siebie odezwać, tylko stoimy i patrzymy w ziemię albo gdzieś w bok. Takie wydarzenia powodują, że  od rana mam w głowie mgłę.

***
Też znacie ludzi, którzy potrafią wyczytać wiele z drobnych gestów, drżenia warg,ukradkowych spojrzeń? I nawet gdybyście chcieli, to nie uda się przed nimi zbyt wiele ukryć?

***
Czas zaczął gwałtownie przyspieszać, czerwiec za chwilę minie, rozpocznie się lipiec a wraz z nim podróże, na które czekałam cały rok. Trochę drżą mi ręce, trochę chciałabym zatrzymać czas na tym cudownym "już za  chwilę", chwilami przygryzam usta i chciwie myślę o tym, jak zatrzymać te galopujące pegazy lipca i sierpnia.

***
Czytam "Życie Pi" i mam wrażenie, że ja też przez długi czas mieszkałam w jednej łodzi z tygrysem. Zresztą -nadal mieszkam, tylko, że jesteśmy głęboko zaprzyjaźnieni, wieczorami czytam mu baśnie, a za dnia on głośno oddycha za moimi plecami. A kiedy trzeba - ryknie tak głośno, że obudzi wszystkich.