StatCounter

czwartek, 2 kwietnia 2015

barki.

Pfffff, ale dawno nie pisałam.
Luty i marzec zamieniły się w mały maraton.
Pomiędzy nimi miałam nawet myśli, żeby porzucić bloga.
Ale chyba podejmę nieśmiałą reaktywację.

W lutym udało się pofrunąć do Londynu, odwiedzić deszczową Baker Street, a także powłóczyć się uliczkami na przedmieściach (omijając to, co turystyczne). I oto spacer wzdłuż rzeki, gdzie wzdłuż ścieżki przez ponad kilometr ciągną się... barki, przycumowane przy brzegu.



Na barkach żyją ludzie, niektórzy maja nawet kwiatki wystawione na pokładzie. Przedmioty, dziecięce zabawki, garnki, doniczki, dywaniki, śmieci, patyki, pirackie flagi, koty wpatrujące się w przechodniów. Cóż za doskonałe sąsiedztwo.
Na barkach mieszkają ludzie, machają do siebie, rozmawiają, pożyczają sobie szklanki i sztućce, krzyczą do siebie i na siebie, płaczą, śmieją się.
Niektóre barki przemienione są w małe knajpki, niektóre w skromne domy, niektóre mają szczelnie pozasłaniane okna, chroniące przed ciekawskimi spojrzeniami.

(w mojej głowie od razu pojawia się szalona myśl - jak by to było, mieszkać na barce? I natychmiast przypomina mi się wyspiarskie życie opisane przez Astrid Lindgren w "My na wyspie Saltkrakan" i całe moje ciało tęskni do chodzenia boso po trawie, zapachu ogniska, zimnej wody z jeziora lub morza. I już wiem, że będzie taki moment, kiedy będę przez jakiś czas mieszkać na łodzi. )

A jeśli chodzi o Astrid Lindgren,  to właśnie ukazała się książka zawierająca listy pisane przez Astrid do pewnej bardzo zbuntowanej dziewczynki.

http://nk.com.pl/twoje-listy-chowam-pod-materacem-korespondencja-1971-2002/2143/ksiazka.html#.VR2hl_Chddg

Czytam je w wolnych chwilach i chłonę ciepło, jakie ma w sobie Astrid, jakie jest widoczne w jej sposobie pisania i zwracania się do Sary, której nigdy nie widziała na oczy, a w którą wierzy bardzo mocno.
Coś się we mnie uśmiecha w środku, jaśnieje jak słońce.









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz