StatCounter

niedziela, 27 lipca 2014

z plecakiem.

Pakowanie.
Ubrania, latarka, scyzoryk, aparat fotograficzny, karimata, śpiwór, mapa Europy, przewodnik samochodowy po Rumunii, zapiski o Budapeszcie, szarawary, kolczyki pawie pióra, koraliki, turkusowa bransoleta, zeszyt na notatki, masło orzechowe, książki, buty do tańca, sandały.
Plecak robi się coraz cięższy. Pospieszne pranie - dopiero przecież wróciłam z tygodniowego rejsu po mazurskich jeziorach, dwa dni na przepakowanie się, wyspanie we własnym łóżku, trudne rozmowy z Konkubentem - i kolejny miesiąc w drodze.




sobota, 26 lipca 2014

Autostopem przez galaktykę.

Wiele lat temu temu autostop był jednym z moich podstawowych wakacyjnych ( i nie tylko) sposobów przemieszczania się. Pył, kurz, drogi – miejskie, wiejskie, pola, miasta. W Polsce i za granicą.

Mnóstwo poznanych ludzi, mnóstwo przygód. Sytuacje, które potencjalnie mogły stać się niebezpieczne, a także sytuacje, kiedy nowopoznani ludzie okazywali się mieć serce na dłoni.

Chociażby: człowiek, który zatrzymał się dla nas w środku nocy, kiedy to nagle musiałam wracać z Włoch do Polski. Który po dwóch godzinach jazdy zaprosił nas do siebie do domu, byśmy nie mokli w nocnym deszczu. Pomimo moich początkowych myśli (morderca, który chce nas zwabić do siebie do domu, mówi, że jest psychoterapeutą, bo chce zdobyć nasze zaufanie, taki podróżny Hannibal Lecter, który jeszcze nam mówi, że mieszka na zamku..)
Zaryzykowaliśmy. Faktycznie był psychoterapeutą, faktycznie mieszkał w zamku (dokładnie – w pięknym mieszkaniu znajdującym się na podzamczu). Przygotował nam posłanie w różowym pokoiku dziecięcym swojej córki. Rano zjedliśmy pyszne śniadanie i odwiózł nas na wylotówkę.

Czy też podróż przez bułgarskie góry – gdzie zatrzymywał się każdy przejeżdżający człowiek, żeby podrzucić nas chociaż kawałek, a kiedy nie było wystarczająco dużo miejsca – przywiązywał nasze plecaki do przyczepy.

Mogłabym mnożyć kolejne i kolejne przykłady.

A już za dwa dni znów plecak na plecy i autostop w doborowym towarzystwie. Najpierw Węgry, a później Rumunia.
Mniam.

czwartek, 10 lipca 2014

Czytnik




Jakiś czas temu zdecydowałam się na zakup czytnika (Kindle, ah, Kindle).

Wcześniej zupełnie mnie nie interesowały możliwości czytania książek na czytniku (wiadomo, nic nie zastąpi biblioteczki, z której każdego dnia łypią na człowieka ulubione książki, nic nie zastąpi zapachu otwieranej książki – inaczej pachną te stare, niekiedy pożółkłe strony, a inaczej te nowe, prosto z księgarni, jest tyle zapachów książek, o których można by pisać, może ktoś się o to pokusił i istnieje już poważna rozprawa w temacie..?).

To, co może zmotywować do zakupu czytnika to:
- przeprowadzka, a wraz z nią – pakowanie książek, przenoszenie książek (na własnym grzbiecie), rozpakowywanie książek, układanie książek. Gdy jest ich niewiele – to jeszcze nie jest problem. Ale gdy ma się ich sporo … (dodam jeszcze zakup regału w nowym mieszkaniu, żeby te książki się pomieściły…)
- podróżowanie, a w czasie podróży – chęć wzięcia ze sobą dwóch lub trzech książek, obciążenie plecaka, który trzeba nosić na własnym grzbiecie, czasem plecak jest zbyt mały lub zbyt wypełniony, żeby dokładać więcej niż jedną książkę… (wtedy następuje etap targowania się – czy wziąć jeszcze jedną książkę (w małym formacie!),a wyjąć trochę ubrań, a może ten coś innego odłożyć…)

I tak oto zakupiłam czytnik. Po początkowej nieufności, krytycznym unoszeniu brwi, popatrywaniu z daleka – okazało się, że czytnik jest całkiem przydatny.

Po pierwsze odpoczywa kręgosłup (ci, którzy mają problemy z kręgosłupem wiedzą, jakie to ma znaczenie). Po drugie, w podróż można zabrać kilka książek. I tak oto w moim plecaku jadą ze mną między innymi ( te pójdą na pierwszy ogień): „Monologi waginy” , „Czytając Lolitę w Teheranie”, „Walden, czyli życie w lesie” , „Milczenie owiec” , „Gdyby cała Afryka” , „Rewolucja źdźbła słomy” , „Stary Expres Patagoński” , „Dwa szkice o moralności ponowoczesnej” , „Płynny lęk” , „Wszystkie boże dzieci tańczą” , „Jadąc do Babadag” i wiele wiele innych.

Oczywiście czytnik nie zastąpi zanurzania nosa w zapachu kartek. Ale dzięki małemu czytnikowi mogę mieć przy sobie całkiem sporą biblioteczkę. Co ma znaczenie przy długich podróżach :)