StatCounter

czwartek, 20 listopada 2014

listopadł.

A więc jesteśmy już w listopadzie.
Czas mknie szybko, nie zawsze udaje mi się nadążyć.
Wczoraj spadły pierwsze drobinki niby-śniegu (takiego drobnego śniegu połączonego z deszczem), nagle się ochłodziło, nagle marznę coraz bardziej i bardziej. Gorąca woda rozgrzewa zmarznięte ciało. Czekam na ten czas, kiedy będzie się można ślizgać po kałużach, kiedy będzie można patrzeć na popękany lód.

Przez powieki przebija się po raz kolejny świadomość, że to, co nas otacza, duża część tak zwanych życiowych warunków, to, co nam się przydarza, jest tak naprawdę odzwierciedleniem tego, co w nas. Zrzucenie odpowiedzialności na przypadek niewiele zmienia, daje tylko chwilową ulgę.
A to, co w okół ,nasze układy, relacje, stosunki z otoczeniem.... To, w co wchodzimy, to przecież odbicie tego, co w naszym środku.
Znów odkrywam oczywiste prawdy, natomiast za każdym razem jestem po trochu zdziwiona. Może to znów moment, w którym złożone sobie samej obietnice - nie sprawdziły się, kiedy znów wróciłam do punktu wyjścia (jak wąż który zjada własny ogon.)
Naturalnie mam na to całkiem zgrabne uzasadnienie, bo przecież to, tamto i siamto. Chwilami sama sobie jestem w stanie uwierzyć w te opowieści.
Cóż, praca nad sobą wcale nie jest prosta. To raczej długa wędrówka, przyglądanie się mijanym miejscom, wracanie do nich, przechodzenie powtórnie przez niektóre miejsca, wyjścia i powroty, skoki w dal, upadki i kolejne wyprawy. Badanie i patrzenie, co i jak.

W autobusach czytam "Stary Express Patagoński" i podróżuję razem z autorem w rozklekotanych, długodystansowych pociągach. Pomysł kupienia biletu na pociąg -  bo oto odkrywasz, że od twojego domu prowadzi nieprzerwana linia kolejowa przez dwa kontynenty, aż do patagońskiego płaskowyżu w Argentynie - wydaje mi się czymś zupełnie normalnym.
(zaczarowana dorożka, zaczarowany dorożkarz, zaczarowany koń)






piątek, 14 listopada 2014

Proszę Państwa, oto cyrk.



Za każdym razem, kiedy mam okazję zobaczyć Cyrk de Soleil na żywo to jest to przygoda. To nie jest zwykłe wyjście do cyrku, żeby zobaczyć zwierzęta, ludzi, pośmiać się z wygłupów clowna.







To jest majstersztyk, to są wygimnastykowane do ostatnich granic ciała, dopracowana w każdym szczególe choreografia, to jest scena na której dzieje się kilka światów równoległych. Muzyka, światło, przestrzeń, ludzie, liny, kolory, ruch, taniec – wszystko wiruje w oczach, a jednocześnie składa się w spójną opowieść. 





Często w takich sytuacjach zastanawiam się nad tym, jak pracuje wyobraźnia twórcy – co dzieje się w jego głowie, że jest w stanie wyczarować takie obrazy - czy jest to dom wariata, czy jest to precyzyjność zegarmistrza zajmującego się zegarami z kukułką, czy jest to znawca ludzkich dusz?


(zdjęcia nie są moje, tylko pobrane z internetu, w czasie przedstawienia nie wolno było robić zdjęć.)