StatCounter

środa, 3 września 2014

powolność powrotów.


Jestem z powrotem.
Od kilku dni jestem w mieście stolicznego zgiełku, pośpiechu, ludzi, zarabiania pieniędzy; otulam się szczelnie kokonem z parującej herbaty, roślin, które hodujemy na parapecie w kuchni, wspomnieniami gór i dzikich malin. Jest we mnie ciągle spokój i póki co jeszcze potrafię działać powoli, zastanawiam się, jak długo to potrwa, to moje małe zen – kiedy znów wpadnę w chorobliwy pośpiech i uwierzę, że tak trzeba, bo inaczej nie można.
(póki co siedzę na balkonie i spijam ostatnie krople słońca, piję czerwoną herbatę i wszystko we mnie jeszcze oddycha zielenią.)
Zmiany zawodowe nadchodzą, po raz kolejny okazało się, że to, co je blokowało to lęk i sztywne schematy w głowie – wiara, że coś jest dla mnie najlepsze, czegoś się nie da, że w inny sposób nie można.
Tymczasem wystarczyło otworzyć głowę na nowe pomysły, p r z e s t a ć  s i ę  b a ć (p r z e s t a ć  s i ę  b a ć!) i narzucać sobie własne ograniczenia.

(Później: tak bardzo jestem powolna, że pomyliły mi się dni tygodnia – myślałam, że dziś jest wtorek (z o s t a ł a m we wtorku, zamiast być już w środzie) i mam do pracy na późniejszą godzinę, tymczasem okazało się, że przecież jest już środa i za godzinę powinnam być w pracy…. Ah, zen ;) )

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz