StatCounter

niedziela, 16 lutego 2014

(Przeklejony z poprzedniego bloga początku)

(przemyślenia, metaanalizy na temat założenia bloga pomijam, wystarczy, ze snują się w głowie i zostały przejrzane niczym książka z obrazkami, posegregowane na sterty.)

O czym chciałam pisać? O tym, że Frankenstein w wykonaniu National Theatre Live jest znakomity, że dobór głównych aktorów doskonały. Z chęcią obejrzałabym wersję, w której uwielbiany-przez-tłumy Benedykt C. gra Frankensteina, gdyż w roli Twórcy był owszem, dobry, lecz bardzo przypominający serialowego Sherlocka (osamotniony, genialny, skupiony na pracy, nierozumiejący emocjonalnego sensu relacji z ludźmi, emocjonalnie niezainteresowany związkami damosko-męskimi). Chętnie obejrzałabym przedstawienie na żywo (ah.)

O tym, że wyjazdowy sylwester w gronie znajomych, z którymi spędzać czas bardzo lubię –  w trakcie naszych spotkań ilość głębokich rozmów, żartów, celnych złośliwych uwag, pomysłów, planów, odkryć  można mierzyć na kilogramy. (szkoda, że coraz mniej jest takich ludzi.)

O tym, że początek nowego roku upływa spokojnie, przerywany spotkaniami – długie wieczorno – nocne rozmowy z P., która zaprasza do Portugalii (niestety konto bankowe mówi: no way!), włoska pizza z M&M, którzy zapraszają do Londynu (jak wyżej). Lubię z nimi rozmawiać, lubię ludzi, którzy nie zatrzymują się na powierzchownej warstwie, ale drążą głębiej, mocniej, bardziej, szukają, nie boją się zadawać pytań, a później słuchać odpowiedzi, którzy potrafią dostrzegać mechanizmy działania (własne i cudze), którzy rozwijają się i mierzą ze swoim, najczęściej mocno poszarpanym, życiorysem. I nie pozostają na stwierdzeniu „jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, taki mnie masz” – tylko biorą odpowiedzialność za to, co robią, jak czują, jak patrzą, zastanawiają się i wkładają wysiłek w zmianę. (i dlatego lubię mówić z tobą.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz