StatCounter

piątek, 21 lutego 2014

lubiętenstan

***
(ten moment,kiedy cel i kierunek jest jeszcze nieznany, kiedy można usiąść z mapą, z przewodnikami, z pocztówkami lub zasłyszanymi historiami i kiedy cała podróż zależeć będzie od stworzonego naprędce planu ( i tego, co pan De Los postawi na drodze, niespodziewanie, mrużąc do nas oko.)
Kiedy jeszcze nie wiemy, co spakujemy, czy to będzie Polska, czy przekroczymy granicę, czy będziemy przez kilka dni chodzić po górach czy po mieście, czy gubić się na wąskich ścieżkach, czy pić parującą gorącą herbatę w mieście urokliwych kamieniczek.
 Kiedy mamy drżące wrażenie, że wszystko jest możliwe.)

(najbliżej mi teraz do majestatycznych gór. do wielkich, odległych przestrzeni, żeby było tam miejsce na oddech i na rozłożenie ramion. do wędrówek i kilku mil ciszy.)


*** 
Słucham opowieści M. o miesięcznej żegludze na Karaiby, o życiu na Dominikanie, o codziennej pracy i wkładaniu rąk w pulchną wulkaniczną ziemię. O papajach i kokosach, o porannym gęstym deszczu sprawiającym, że ma się ochotę siedzieć w namiocie i o weekendowych wyprawach w busz.
I o tym, że robią to praktycznie bez pieniędzy i że jest to możliwe.

Siedzę w kuchni, patrząc na ścianę oblepioną pocztówkami, zdjęciami z podróży, wycinkami z gazet, kawałkami filmów i ważnych postaci. Śni mi się Azja, śni mi się Laos.


 

niedziela, 16 lutego 2014

daleko.

Lubię, kiedy znajoma Hinduska opowiada o Indiach. Kiedy siedzimy nad kubkiem parującej czekolady, a jej wielkie ciemne oczy patrzą na mnie, uśmiechają się, kiedy mięśnie jej twarzy drgają przy każdym słowie. (jest w niej lekkość porannego ptaka, kiedy mówi, patrzy, śmieje się. jest w niej dużo marzeń, wzruszeń, chęci do doświadczania tego, co nowe.)
Jest ubrana w dżinsy, trampki i prostą czarną bluzkę. Pozbawiona kolorów, jakiejkolwiek biżuterii. Patrzymy na śnieg leżący za oknem.

Chłonę opowieści o jej kraju, gdzie rola kobiety jest tak twardo opisana odwiecznymi prawami. O młodym pokoleniu Hindusek, które są silne i nie wierzą w to,  że muszą żyć tak, jak ich matki i nie mają zamiaru podejmować starych ról. O mężczyznach, którzy nie chcą tego słyszeć i widzieć.

O tym, które części Indii są niebezpieczne, o wsiach i dużych miastach, o biedzie i bogactwie.
O tym, że w Europie czuje się wolna i może swobodniej oddychać, tańczyć, być.

Przypominają mi się wtedy opowieści znajomych Europejczyków, którzy po powrocie z Indii mówią do mnie: " dopiero w Indiach czułem się naprawdę wolny, czułem, że w końcu mogę swobodniej oddychać".

Czasami trzeba tak daleko wyjechać, od siebie, od codzienności, uciec,  żeby poczuć się swobodnie. Co nie zmienia faktu, że własną wolność wozimy ciągle na własnych plecach, czy to w plecaku na drugim końcu świata czy to w tramwaju, jadąc do pracy. Czy to we własnym ogrodzie, kiedy siedzimy na kawałku ziemi i plujemy pestkami wiśni.

Rozmawiamy o jodze i medytacji, o różnicy w tym, jak jest pojmowana w Indiach, jak w Europie . "Dla nas to jest to, w czym wzrastamy, to jest bycie, dla wielu Europejczyków to jest próba ucieczki".









(Przeklejony z poprzedniego bloga początku)

(przemyślenia, metaanalizy na temat założenia bloga pomijam, wystarczy, ze snują się w głowie i zostały przejrzane niczym książka z obrazkami, posegregowane na sterty.)

O czym chciałam pisać? O tym, że Frankenstein w wykonaniu National Theatre Live jest znakomity, że dobór głównych aktorów doskonały. Z chęcią obejrzałabym wersję, w której uwielbiany-przez-tłumy Benedykt C. gra Frankensteina, gdyż w roli Twórcy był owszem, dobry, lecz bardzo przypominający serialowego Sherlocka (osamotniony, genialny, skupiony na pracy, nierozumiejący emocjonalnego sensu relacji z ludźmi, emocjonalnie niezainteresowany związkami damosko-męskimi). Chętnie obejrzałabym przedstawienie na żywo (ah.)

O tym, że wyjazdowy sylwester w gronie znajomych, z którymi spędzać czas bardzo lubię –  w trakcie naszych spotkań ilość głębokich rozmów, żartów, celnych złośliwych uwag, pomysłów, planów, odkryć  można mierzyć na kilogramy. (szkoda, że coraz mniej jest takich ludzi.)

O tym, że początek nowego roku upływa spokojnie, przerywany spotkaniami – długie wieczorno – nocne rozmowy z P., która zaprasza do Portugalii (niestety konto bankowe mówi: no way!), włoska pizza z M&M, którzy zapraszają do Londynu (jak wyżej). Lubię z nimi rozmawiać, lubię ludzi, którzy nie zatrzymują się na powierzchownej warstwie, ale drążą głębiej, mocniej, bardziej, szukają, nie boją się zadawać pytań, a później słuchać odpowiedzi, którzy potrafią dostrzegać mechanizmy działania (własne i cudze), którzy rozwijają się i mierzą ze swoim, najczęściej mocno poszarpanym, życiorysem. I nie pozostają na stwierdzeniu „jakim mnie Panie Boże stworzyłeś, taki mnie masz” – tylko biorą odpowiedzialność za to, co robią, jak czują, jak patrzą, zastanawiają się i wkładają wysiłek w zmianę. (i dlatego lubię mówić z tobą.)

Jeszcze raz.

Uffff.
Jeszcze jedno podejście do założenia bloga.

(no ty hyc.)